Jajka sadzone, kielbaski, bekon, ziemniaki sniadaniowe i tosty. W chwili pisania tych słów jestem jeszcze przed śniadaniem, i gdyby w okolicy był jakiś klasyczny amerykański diner, chyba bym się dwa razy nie zastanawiał. Co prawda po takiej bombie kalorycznej człowiek pewnie od razu nabiera ochoty na drzemkę, ale na szczęście między stolikami łazi zmęczona życiem kelnerka z dzbankiem parującej czarnej kawy.
Chyba oglądam za dużo filmów.
American Breakfast American Breakfast CS
American Breakfast są z Chicago i parę dni temu wydali swoją debiutancką kasetę. Nie jestem na razie zbyt dobry w operowaniu nazwami gatunków, ale w tym przypadku nie mam z tym problemu – ich muzyka to po prostu nieskomplikowany, energiczny, kopiący w pupę rock’n’roll. Gitarowe zagrywki prosto od Chucka Berry’ego, świetne melodie, „woo hoo hooo!” w chórkach… Nic wyjątkowego, można powiedzieć, ale ile zabawy!
A najwięcej zabawy jest przy słuchaniu krzyków pani wokalistki. Ma na imię Laure i pochodzi z Francji, co słychać już od pierwszego „come on baby”. Mógłbym w nieskończoność słuchać jej cudownego akcentu. Zresztą w tekstach Laure regularnie przeplata angielski z francuskim – refren w otwierającym „On The Road” brzmi po prostu „just you, just me – c’est la, c’est la vie!”. Na samym głosie też jej nie zbywa – delikatna chrypka świetnie brzmi zarówno w bardziej melodyjnych fragmentach jak i podczas popularnego darcia mordy.
Sześć kawałków, najdłuższy trwa ledwo powyżej trzech minut. Dla urozmaicenia w jednym z nich – znakomitym, trochę slackerskim „Jackardy” – pałeczkę wokalisty przejmuje typ imieniem Steve. Naprawdę nie ma czasu na nudę. Całości dopełnia przyjemnie chałupnicze, bardzo żywe brzmienie. Na Facebookowym fanpage’u zespołu można znaleźć zdjęcia z sesji nagraniowej, które mówią same za siebie.
Na American Breakfast wpadłem w momencie, kiedy po dwóch miesiącach słuchania w kółko zimowych szumów i pogłosów miałem ochotę na świeżą, bezpretensjonalną, zabawową muzykę. Być może to z tego względu materiał tak wpadł mi w ucho, ale faktem jest, że od paru dni nie mogę się od niego odkleić. Na chwilę obecną to – obok „Connecticut River” Roberta Robinsona – moje ulubione wydawnictwo 2015 roku.
„American Breakfast” wydała maleńka chicagowska wytwórnia Grabbing Clouds Records And Tapes, którą kojarzyłem już z bardzo przyjemnej zeszłorocznej EPki Hollow Mountain. 50 ręcznie malowanych i numerowanych kaset.
Całość do przesłuchania na bandcampie.