Po dluuugiej przerwie powrót z blogiem. Przerwa byla w zasadzie trochę spodziewana, specyfika pracy zawodowej w zasadzie kompletnie wyłącza mnie z gry na całe lato, a jesień to dla mnie najbardziej zajęte miesiące w roku. Myślę, że w nadchodzących miesiącach uda mi się pisać trochę regularniej.
Poniżej przedstawiam moje autorskie podsumowanie roku 2015 w muzyce. Odpuszczę sobie standardowy esej o tym, jak wiele dobrego dzieje się na tylu różnych scenach i jacy ci z Teraz Rocka są śmieszni, że słuchają tylko Pink Floyd. Może za rok. To, że moim zdaniem dzieje się dużo, można sobie wywnioskować po samej objętości poniższych list, a przysięgam, że starałem się wybrać same rzeczy nie-do-pominięcia.
Listy są trzy – ulubiene 12-calówki, ulubiene siódemki, ulubiene kasety. Było też oczywiście kilka fajnych rzeczy wydanych w formie cyfrowej, ale nie na tyle fajnych, bym robił dla nich osobną listę. Swoją drogą z biegiem czasu robię się chyba fetyszystą, jeśli chodzi o artwork/nośnik. Mój tegoroczny faworyt pod tym względem – longplay Alberta DeMutha, cudo.
Spośród całej tej wyróżnionej muzyki, wyróżniłem jeszcze dodatkowo 24 wydawnictwa (po 8 z każdej listy) poprzez podjęcie trudu napisania o nich kilku słów. Ta ósemka jest oczywiście trochę naciągana, ale przy zeszłorocznym „podsumowaniu” (jeszcze przed blogiem, tylko Fb) też odegrała rolę ta cyfra, a mama i tata mówio, że tradycja jest ważna.
Do rzeczy.
***
TUZIN CALI
Exhaustion with Kris Wanders s/t LP (Endless Melt)
Z grubej rury. Nie będę udawał, że znam się choć trochę na jazzie – nie znam się nic a nic. Przed odsłuchem tego albumu nie miałem zielonego pojęcia kim jest Kris Wanders, na pewno nie odróżniłbym saksofonu tenorowego od tenoru saksofonowego. Album zainteresował mnie przez wzgląd na Australijczyków z Exhaustion, którzy przed tą kolaboracją grali czasami trochę eksperymentalny, ale jednak względnie konwencjonalny post punk. Gdybym przed odsłuchaniem wiedział czym jest ten album – na wpół improwizowanym psych-rock-jazzowym jamem – pewnie bym nawet nie kliknął i ominąłby mnie kawał fantastycznej muzyki.
O dziwo, jest coś bardzo wieczornego w tym głośnym longplayu. Exhaustion męczą swoje gitary, Wanders wypluwa płuca, z głośników wylewają się fale feedbacku, a mimo to cały czas wyczuwa się pewną subtelność, niedopowiedzenie. Surowość dźwięku saksofonu nie wyklucza się z podskórnym niuansem. Nie potrafię tego dobrze wytłumaczyć, ale z jakiegoś powodu ten album wprowadza mnie w ten sam nastrój skupionego osłupienia, co równie znakomity Music For Church Cleaners Aine O’Dwyer.
Black Time Aerial Gobs Of Love LP (Förbjudna Ljud)
Cholercia, nie wiem czy to nie ich najlepszy materiał, a parę przyzwoitych rzeczy zdarzyło im się wydać. Idealna kombinacja ich klasycznie ciężkiego lo-fi, chropowatej garażówki i cudownych pijaniutkich piosenek. Jeśli ktoś poprosiłby mnie, bym na jednym przykładzie zaprezentował muzykę, której słucham, puściłbym chyba ten album.
Anasazi Nasty Witch Rock LP (Toxic State)
Od zawsze trochę alergicznie reagowałem na gotyckie klimaty. Nie czytałem Walpole’a, nie oglądam horrorów, rocka gotyckiego nie tknąłbym końcem kija. Podobnie nie rusza mnie większość death rocka, więc w moim przypadku ekstremalne lo-fi tego longplaya jest błogosławieństwiem. Dzięki produkcji prawie nie wyczuwam tutaj pomalowanych na czarno paznokci, mogę się za to nacieszyć głośnym, oszołamiająco chaotycznym albumem z doskonałymi piosenkami.
Uranium Orchard Lithophane Geisha LP (Caesar Cuts)
Tegoroczny (bardziej wymagający) odpowiednik mojego faworyta z 2014, Violent Change, czyli kompletna dekonstrukcja indie rocka (i wszystkiego wokół też, w zasadzie). Lithophane Geisha to dziwaczny, surrealny album. Momenty geniuszu przeplatają się z przeciągłym plumkaniem na klawiszkach casio czy inną tego typu niedorzecznością. Uranium Club (goście z Dry-Rot) robią to oczywiście z pełną premedytacją – nęcą tylko słuchacza doskonałą melodią, fajnym motywem, pojedynczym potężnym riffem, tylko po to by zaraz zepsuć to arytmicznym zwrotem i zatopić się na powrót w brzęczącym lo-fi. I – wierzcie lub nie – nie da się od tego oderwać. Tyle tu wirtuozerii wplecionej zgrabnie pomiędzy natarczywą amatorszczyznę, że przez 40 minut nie ma chwili nudy. Ekscentrycy z Uranium Orchard rzucają swego rodzaju wyzwanie, zapraszają do gry. Ciężko jest odmówić.
CCCR Headcleaner Cokesmoker EP (Pollen Season)
Write cokesmoker riff + play it at shows + get JR to record those live tracks + smoke cocaine + record live tracks + overdubs + arguments + cigarettes + mixing + evicted from practice space = COKESMOKER.
Uwielbiam absolutnie wszystko, czego się tylko dotkną ci goście i Cokesmoker nie jest wyjątkiem. 12-minutowy psychodeliczny trip na stronie A i erupcja chaosu na stronie B bardzo przyjemnie odmóżdżyły mnie w niejedno letnie popołudnie. Nic przełomowego, ale ile radochy. Bardzo spodobało mi się określenie użyte w kontekście tej płyty przez Karola Paczkowskiego – zawodowe podgrzewacze synaps.
La Misma Kanizadi LP (Toxic State)
Obok Dawn of Humans najbardziej pomysłowy tegoroczny punk. La Misma są z Nowego Jorku, ale ich wokalistka ma pięknie brzmiące nazwisko Nay Vieira-Rosario i wyje po portugalsku. Jeden błyskotliwy kawałek za drugim, każdy aż kipi od wyobraźni i fantastycznej kreatywności. Posłuchajcie tylko, ile dzieje się tu na linii gitara-bas. W życiu nie sądziłem, że w 2015 r prosty pogo punk może brzmieć tak świeżo i ekscytująco. To był rok Toxic State.
odsłuch
The Minneapolis Uranium Club Human Exploration EP (Fashionable Idiots)
W roku, w którym Shit And Shine gra już tylko jakieś niezrozumiałe dla mnie techno (?), polecam najmocniej jak umiem tych panów z mroźnej Minnesoty. Przywoływanie Craiga Clouse’a i spółki w kontekście Uranium Club jest pewnie bardzo mylące, ale odnajduję tu wspólny mianownik z bardziej konwencjonalnymi, gitarowymi rzeczami od teksańczyków. Pogięte na wszystkie możliwe strony, ale bardzo rytmiczne riffy, niezręczny humor, mułowaty wokalista. „Rafter Man” to jam roku. Usilnie próbowałem jakiś czas temu napisać dłuższą notkę o tym mini-albumie, ale sprowadziło się to głównie do cytowania tekstów.
operation
domination
I scream
„morphine!”
but no one comes
no one cums
Dick Diver Melbourne, Florida LP (Trouble In Mind)
O Melbourne, Florida pisałem już w rozciągłości tutaj, więc teraz dodam tylko: wciąż.
Aye Aye s/t LP (Richie)
Aine O’Dwyer Music For Church Cleaners Vol. I And II LP (MIE)
Mansion Early Life LP (Degenerate)
Ballroom s/t EP (Ever/Never)
Don Howland Life Is a Nightmare LP (12XU)
Mystery Date New Noir LP (Piñata)
Dawn Of Humans Slurping At The Cosmos Spine LP (Toxic State)
Heroiny AHH-OHH LP (Dunno)
Primitive Motion Pulsating Time Fibre LP (Bedroom Suck)
Marietta Basement Dreams Are The Bedroom Cream LP (Born Bad)
Hue Blanc’s Joyless Ones Stoning Josephine LP (Certified PR)
Barcelona Extremo Nihilismo En Barcelona EP (LVEUM)
Utah Jazz Ivory Wave LP (Black Dots)
Greymouth s/t LP (Quemada)
Sex Tide Vernacular Splatter LP (Superdreamer)
Robert Robinson Connecticut River LP (Feeding Tube)
MV & EE Alpine Frequency LP (Feeding Tube)
The Coolies Kaka LP (Feeding Tube)
Villages Procession Acts LP (Bathetic)
Albert DeMuth s/t LP (self-released)
***
SZCZĘŚLIWA SIÓDEMKA
Myriam Gendron Bric-à-Brac 7″ (Feeding Tube)
Nie od dziś wiadomo, że siódemka to format idealny dla punka, ale – zanim przejdziemy do konkretów – odrobina kultury, chamy. Kanadyjka śpiewa poezję Dorothy Parker – przepiękne zeszłoroczne LP + to małe cudeńko wydane na początku tego roku. Obie piosenki na siódemce są śliczne, a strona A jest po prostu idealna. Słuchałem jej tyle razy, że potrafię zaśpiewać w całości a capella. Wierz mi – nie chciałbyś tego usłyszeć. Zamiast tego posłuchaj w oryginale.
Sheer Mag II 7″ (Katorga Works)
Znowu to zrobili. Skoro jesteś na Shepherd Story, to już znasz i szanujesz. Nie będę zużywał kilobajtów po próżnicy. Just listen.
Mystic Inane Eggs Onna Plate 7″ (Lumpy) / Ode to Joy 7″ (Negative Jazz)
Tutaj też nie ma co się rozpisywać – najlepszy obecnie zespół na świecie. Bezczelny, rynsztokowy punk prosto z bagiennej Luizjany. Kawałki o jajecznicy i tłustych włosach. Bierzcie i pijcie z tego wszyscy.
Dickhead Rescue More Than… 7″ (Ever/Never)
Czy – jak wielu innych przed tobą – marzysz o ujrzeniu kiedyś swojego nazwiska na łamach Shepherd Story? Masz zespół i twoją największą ambicją jest dostanie się do naszego podsumowania rocznego? A może po prostu chciałbyś zaimponować dziewczynie, która nigdy jeszcze nie przegapiła najnowszego postu na profilu SS na Fb?
Twój cel może być bliżej niż ci się wydaje! Napisz zwięzły, prosty motyw, włącz dużo efektów na gitarze (!) i powtarzaj go bardzo głośno w kółko przez jakieś trzy minuty, jęcząc coś na granicy słyszalności. Całość powtórz. Następnie upij się do nieprzytomności i spróbuj się zająć produkcją. Rezultat wydaj na siedmiocalówce z zajebistym artworkiem i voilà – masz swoją pierwszą notkę!
Dla inspiracji posłuchaj sobie Dickhead Rescue, im udało się już dziś. Fundacja Shepherd Story – spełniamy marzenia od 2014 r!
Slum of Legs Doll Like 7″ (Tuff Enuff)
6 pań w składzie, więc narracja nasuwa się niejako sama. Zamiast jednak skupiać się na feministycznym aspekcie całej tej imprezy, proponuję docenić samą muzykę, bo ta broni się znakomicie. Utwór tytułowy ze strony A to butny, mocarny hymn z obłędnymi skrzypcami w roli głównej, „Half Day Closing” ze strony B – surowa, żarliwa ballada. Nie da się uciec od skojarzeń z Velvet Undergroud – w drugim numerze wokalistka praktycznie naśladuje akcent Nico.
Ze sztuką często jest niestety tak, że tło przysłania samo dzieło. To jest mój problem np. z tegorocznym L.O.T.I.O.N. – nie potrafię skupić się na muzyce przy tej całej otoczce, sam zespół zresztą tego nie ułatwia. W przypadku Slum of Legs na szczęście materiał jest tak dobry, że to na razie nie grozi – nie mogę się doczekać longplaya pań z Brighton.
Violence Creeps On My Turf 7″ (VEECEE)
Mocno upraszczając sprawę, dzielę sobie większość obecnych zespołów punkowych pomiędzy dwa obozy – spadkobierców amerykańskiego hc (szybciej, oszczędniej, precyzyjniej) oraz znacznie mniejszą grupę wielbicieli Flippera. Mam to szczęście, że ostatnio namnożyło się trochę tych drugich, i to na poziomie.
Specjalnie nie napisałem o „wysokim” poziomie – w punku spod znaku (nie)świętego Flippera wcale nie chodzi o zawodowstwo. Strona A debiutanckiej siódemki Violence Creeps to dwa prymitywne, nagrzane numery, w których nic nie brzmi tak jak powinno (i dlatego jest tak dobrze). Strona B to plugawy dirge punk z koślawym saksofonem – za wyjątkiem „The Embarrassment” od mieszkających po sąsiedzku (Oakland/San Francisco) degeneratów z Mozart (o których za chwilę), nikt nie nagrywał w 2015 roku tak dobrego punka w marszowych tempach.
Całość jest na bandcampie, naprawdę must-listen.
Snob 2nd 7″ (self-released)
Teraz tak – powyższe akapity tak naprawdę w ogóle nie dotyczą obecnej sceny z Londynu, to jest oddzielna historia. Good Throb, Frau, Snob. Wspaniała, niepodrabialna, wstrząsająca historia.
Cholera, co to jest za moc. Brak słów, no po prostu brak słów. Już zeszłoroczna siedmiocalówka nieźle – jak to się mawia w gimbazjum – wchodziła na banię, a teraz dziewczyny przeszły same siebie. Gdy wokalistka wypluwa z siebie to przeciągłe toughh guuuy w „Kick the Bin”, drżę skulony w kącie.
Jakby co, zdaję sobie sprawę że nie skleciłem ani jednego rozsądnego zdania o muzyce na tej siódemce. Chciałbym napisać coś mądrego, wytłumaczyć fenomen londyńskiej sceny, opisać skąd bierze się siła tych czterech numerów, ale w obliczu najpotężniejszego punka AD 2015 słowa mnie zawodzą. Słuchasz na własną odpowiedzialność.
Freak Vibe 7″ (Cv)
Nite School 7″ (Saucepan)
Sang Mon Oblidat 7″ (LVEUM)
Patsy Tuley Tude High 7″ (Total Punk)
Midnight Snaxxx Don’t Wake Me Up 7″ (Total Punk)
Suburban Homes Conformity in the UK 7″ (Total Punk)
Acousma 2nd 7″ (High Fashion)
Ivy A Cat’s Cause, No Dog’s Problem 7″ (Katorga Works)
Coltranes The Cat of Nine Tails 7″ (SPHC)
mommy s/t 7″ (Toxic State)
The Hunches You’ll Never Get Away With My Heart 7″
Rakte Em Transe 7″ (Nada Nada)
Guwanus Mutant Kommandos GMK 7″ (self-released)
Surveillance Man 7″ (self-released)
Frau Mira 7″ (self-released)
***
AFERA TAŚMOWA
Złota Jesień Girl Soccer (Jasień)
W marcu pisałem, że ta taśma może zostać ze mną na lata. Cóż, tego na razie jeszcze nie mogę zweryfikować, wiem za to na pewno, że nie opuściła mnie na krok przez ostatnie 9 miesięcy.
Myślałem o napisaniu tu czegoś w stylu „polski album 2015”, ale najfajniejsze jest to, że wcale nie trzeba Girl Soccer w ten sposób katalogować. Słyszę The Stubs, mówię: ale fajnie Polacy rock’n’rolla grają, szacuneczek. Kaseta Ciszaka w Jasieni – wow, niewiele ostatnio słyszałem tak udanych polskich wydawnictw. W przypadku Złotej Jesieni mogę pominąć to „Polacy” i „polskich” – ten album zwyczajnie broni się także przed moimi faworytami z USA, UK czy Antypodów. Jeśli nie sięgać do prehistorii, jedyne polskie wydawnictwo, o którego „polskości” po prostu zapominam: zeszłoroczna kaseta Norymbergi.
Jeśli ktoś jeszcze jakimś cudem nie słuchał, to proszę.
The Shifters s/t (Comfort 35)
Podobnie jak w przypadku ZJ od miesięcy nie ma chyba tygodnia, w którym nie wróciłbym do tej kasety. Z czasem stwierdzam, ze chyba najlepszą cechą tego materiału jest perfekcyjny balans – pomiędzy powagą a luzem, politycznym zacięciem a dobrą melodią, bystrą logiką a odrobiną liryzmu. Nie było w tym roku lepszego post punku, nie było też lepszej piosenki niż moje ukochane „Colour Me In”.
Mozart The Tick (self-released)
Zespół z Bay Area w Kalifornii, w bliżej niesprecyzowany sposób spowinowacony z Maximum Rock’n’Roll. Prymitywny, wyzywający, pełen ognia i pasji punk. Wokalistka potrafi wydawać z siebie dźwięki, o jakie w życiu nie posądziłbyś istotę ludzką. Listen.
Mutual Jerk Demo (PD Singles)
Kiedy pierwszy raz wpadła mi gdzieś w oko nazwa zespołu, zupełnie bezmyślnie wrzuciłem ją do wujka googla’a… Nie polecam!
Mutual Jerk są z Atlanty i – jeśli się nie mylę – przynajmniej jeden z nich pogrywa też w Wymyns Prysyn. Podobnie jak autorzy Head In A Vise grają muzykę trudną do polecenia – dorosły punk w średnich tempach. Brzmi znakomicie, nóżka chodzi, wszystko dokładnie tak jak trzeba… ale ciężko stwierdzić o co konkretnie chodzi. Jerków wyróżnia oryginalne podejście do wokali – wycie ich frontmana odbywa się trochę jakby w tle, poza zespołem. Fałszuje, gubi rytm, stęka, zdziera gardło, a reszta składu cały czas piłuje riff, jakby nie zwracając uwagi na jego ekscesy. Zbadajcie to nagranie z koncertu, myślę że całkiem fajnie to słychać.
Ten zabieg pomaga tworzyć specyficzny klimat tej kasety. Izolacja, bezsilna złość, puste rozczarowanie – Mutual Jerk nie muszą sięgać po hc punkowe środki wyrazu by osiągnąć efekt, do którego dąży większość hardcore’owych ekip. A same piosenki są naprawdę pomysłowe i zwyczajnie dobre… Doskonałe demo.
Kaleidoscope Volume One (self-released)
Uch, to będzie jazda. Zaczynając pisać podsumowanie z tyłu głowy cały czas miałem świadomość, że nadejdzie kolej tej kasety. Nie będzie łatwo.
Sprawcą całego tego rabanu jest niejaki Shiva Addanki, znany z Deformity i Ivy. Nieśmiałe artystyczne zapędy nowojorskiej sceny są tutaj niezłym punktem wyjścia, choć zdecydowanie niewystarczającym. Shiva ze swoim nowym projektem odchodzi od precyzyjnego hardcore’u z okolic Toxic State – brzmienie rozłazi się na boki, pojawiają się bliżej niezidentyfikowane szurnięcia, jakieś loopy (?), zaskakujący saksofon, fragmentaryczne melodie i w końcu obłędne riffy zatopione w szumie taśmy. A przy tym wszystkim jakimś cudem udaje się zachować charakterystyczną dla nowojorskiego punku szorstkość.
Najczęstszym porównaniem padającym w internetach jest chyba wielkie Royal Trux, choć dla mnie to wciąż nie pomaga uchwycić sedna brzmienia Kaleidoscope. Tam, gdzie Neil Hagerty po akademicku badał granice możliwości gitary, Shiva płynnie wycofuje się, zmienia temat, montuje kolejny przepyszny motyw. Zwykle śmieszą mnie stawiane w recenzjach pytania pokroju „czy to jest przyszłość punka?” – w tym przypadku jednak aż same się cisną na usta.
Pierwszorzędny materiał, more of that please.
Całości można wysłuchać tutaj. Jakby ktoś wiedział o miejscu, gdzie ostały się jeszcze kasety, bardzo proszę o cynk.
Rik & the Pigs Demo (Lumpy)
Moja ulubiona rzecz z tegorocznego katalogu Lumpy’ego, a to o czymś świadczy. 5 fenomenalnych kawałków znajdujących się gdzieś pomiędzy bardzo pijanym Iggym z okresu Raw Power a barbarzyńskim garage punkiem z Feral Kid Records. Aż się wierzyć nie chce, że da się grać taką rozpierduchę w Portland.
UV-TV Demo (High Fashion)
Roboczo zwykłem nazywać tego typu muzykę „krautpop” – rytmiczne, chwytliwe numery z post punkowym sznytem. UV-TV pochodzą z Gainesville (Floryda) i mają ładną wokalistkę. Za to są u mnie zawsze dodatkowe punkty. W kilku momentach wyręcza ją gość próbujący frazować a la Mark E. Smith, brzmi to komicznie. Najlepszy „krautpop” od dawna, warto sprawdzić.
Rubber Bent Hell Bent For Rubber (Saucepan)
Najlepsze z tegorocznych ciężkich. Armagedon. Nie słuchaj.
American Breakfast s/t (Grabbing Clouds)
Snowfields How To Get A Good Sound From A Dead Ear (Field Hymns)
Ak’Chamel, The Giver of Illness The Man Who Drank God (Field Hymns)
Video Duct Anti-Human Hate (High Fashion)
Caucasoid Demo (Blow Blood)
Lysol s/t (Perennial Death)
Menthol Plastic Garden (Sorry State)
Worse Demo (self-released)
Niégalo Todo Absurdo Escepticismo Superficial (self-released)