Złota Jesień

Jestem leniem. Wie o tym sporo moich znajomych, wie mama i tata. Wiem o tym ja, teraz wiesz i ty.

Nie jestem natomiast pewien, czy wie o tym mój szef, i przy tym może pozostańmy.

Moje lenistwo przejawia się głównie w niechęci do ruszania się z domu  Och, jak ja lubię tu siedzieć! Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy nudzą się podczas weekendów czy w dni wolne od pracy. Ja mógłbym chyba nie opuszczać chałupy przez tydzień. Tyle tu jest rzeczy do roboty – obejrzeć mecz, odświeżyć sobie jedną czy drugą płytę, poszukać w Internecie muzycznych nowości, złapać się za jakąś książkę albo obejrzeć jeden z dziesiątek zalegających na dysku filmów. Jak jeszcze wkręcę się w jakiś serial, nie ma mnie dla świata.

soprano

Jakiś przykład? 13 marca, piątkowe popołudnie. Plan na wieczór: 1) kończę robotę o 20, 2) jadę na chwilę do domu zostawić rzeczy, 3) po czym wsiadam w autobus 4) i jazda do Przychodni na koncerty. 5) Wypiję piwko, 6) pogadam z ziomeczkami, 7) trochę posłucham jakichś polskich hc punków, 8) będzie fajnie.

Początkowo wszystko szło jak z płatka, niestety przy realizacji drugiego punktu nieopatrznie usiadłem przed komputerem… I cały misterny plan poszedł you-know-where. Koleżka, z którym wstępnie umawiałem się na miejscu, nawet nie próbował do mnie dzwonić – zbyt dobrze mnie już zna.

Warto przy tym zaznaczyć, że ja naprawdę lubię łazić na koncerty. Tydzień później (trochę pod wpływem wyrzutów sumienia) dałem się temu samemu koledze wyciągnąć do Dwa Osiem na koncercik francuskiego Weird Omen. Na bandcampie przesłuchałem sobie ich longplay’a – taka tam garażóweczka plus saksofon, może być, ale raczej do tego nie wrócę. A na koncercie ogień. Wzmacniacze podkręcone do oporu, cała sala tańczy, skacze, wariuje, a chłopaki na scenie tłuką cover „Psycho” The Sonics. I jak tu się nie bawić?

Jeżeli już – wbrew swojej naturze domownika – wybiorę się czasami na jakiś koncert, zazwyczaj idę do Chmur. Kapitalne miejsce. W 2014 roku zaliczyłem tam m. in. świetne koncerty Condominium, Sonny & the Sunsets, Vaadat Charigim i Rakty.


coverZłota Jesień Girl Nothing CS

Z informacji prasowych wynika, że w Złotej Jesieni gra obecnie czterech młodych, dynamicznych mężczyzn. Nigdy nie poznałem żadnego z nich osobiście, ale ich buziek trudno nie kojarzyć, jeśli było się ze dwa razy w Chmurach. Miłosz Cirocki, który w ZJ pełni obowiązki wokalisty i obsługuje jedną z gitar, gra tam (głównie improwizacje w różnych konfiguracjach) średnio ze trzy razy w tygodniu. Bębniarz imieniem Mikołaj chyba tam mieszka.

Skład uzupełniają Emil (bas) i Kuba (gitara). Ten pierwszy jest względnie znany w „niezalowym” światku za sprawą elektronicznego projektu Palcolor. Współtworzy też micro-label Jasień, w którym wydał m.in. omawianą właśnie kasetę.

Każdy, kto zagląda czasem na profil Shepherd Story na Facebooku, wie już na pewno, że od dawna byłem nakręcony na debiutancki album tego zespołu. Ponad rok temu usłyszałem ich pierwszy singiel, „Młynów” – do dzisiaj nie mogę wyjść z wrażenia. Uwielbiam ten kawałek. Posłuchajcie tej miażdżącej, nieco rozmazanej linii gitary, która wchodzi na początku siódmej minuty utworu. Boy, does it sound good!

Tego typu momenty oraz tag „dream noise” nasunęły mi skojarzenia z graniem, którego w Polsce nie wykonuje absolutnie nikt. Graniem spod znaku Gravitar czy spokojniejszych numerów Skullflower – nieostry, ale arcypotężny gitarowy noise rock. Dwie czy trzy gitary, ciągnące się w nieskończoność rozżarzone riffy, milion decybeli.

Odsłuchując „Młynów” teraz, po zapoznaniu się z długograjem, widzę już, że nieco nadinterpretowałem ten utwór. W Girl Nothing przester jest mniej rozlazły, brzmienie trochę chłodniejsze, bardziej precyzyjne. Za robienie hałasu odpowiedzialne są w mniejszym stopniu gitary, w większym – szaleńcze tempa na perkusji. Noise rock Złotej Jesieni (którego na albumie jest w  zasadzie raczej niewiele) więcej niż od braci Gibbons czerpie z dorobku AmRep. Napisałbym, że jest to dla mnie spore rozczarowanie, gdyby nie jeden drobny szczegół – Girl Nothing jest absolutnie fantastyczne.

Album zaczyna się od razu od soczystego strzału prosto w pysk. Na stronie A kasety dzieje się bardzo dużo, momentami ciężko się w tym połapać. Mocarne gitarowe partie, urywki jakiejś rozmowy, kompletny odjazd w „Milkleg/Blossoming”, fragmentaryczne melodie, riff brzmiący jakby był nagrywany pod wodą… Dobrym przykładem na pomysłowość zespołu jest znakomity „I Am Mary Poole”, do którego został nakręcony nawet teledysk. Neurotyczny, cudownie pośpieszny kawałek najpierw w każdej sekundzie przybiera na sile, by w pewnym momencie – zamiast eksplodować – niespodziewanie zmienić się w swego rodzaju złotojesienną balladę… Gitarka wygrywająca tęskne akordy, ładna melodyjka i rozmarzony Miłosz. Ach, och, uch! Po kilkunastu sekundach tempo znowu rośnie, znów odnosi się wrażenie, że patrz patrz zara jebnie, po czym utwór urywa się nagle, jakby o pół tonu za wcześnie. Bo niby czemu by nie?

złotaOd zamykającego stronę A „Kittens” wszystko powoli cichnie. Przypomina o sobie etykietka „dream” – bębniarz ma chwilę wytchnienia, muzyka nurza się w echach, szumach i pogłosach, wokalne partie często sprowadzają się do nucenia na granicy słyszalności. W najdłuższym na albumie „Xanax OD Grindcore Lover” obowiązki wokalne przejmują nawet gościnnie dziewczyny – Wikipedia podaje, że nazywają się Ada i Kasia.

Girl Nothing kończy się jeszcze jednym mocnym akcentem – potężne, zapadające w pamięć „White Void 1993” w wyrazie kojarzy mi się trochę z amerykańską sceną emo z początku lat 90. Indian Summer, anybody?


Wiem, że trochę nieracjonalnie jest nakręcać się po jednym singlu, ale i tak miałem wobec debiutu Miłosza i spółki naprawdę spore oczekiwania. I choć dostałem nie do końca to, czego się spodziewałem, zupełnie nie żałuję – nie zdziwię się, jeżeli ten album zostanie ze mną na długie lata.

Jestem szczęśliwym posiadaczem wyprzedanej już kasety (było zaledwie 50 sztuk), ale zapowiedziano już wstępnie wydanie tego materiału też na CD. Posłuchajcie sobie na razie całości na bandcampie i wypatrujcie wieści z frontu.

Jedna myśl nt. „Złota Jesień

  1. Pingback: not an isolated incident | Shepherd Story

Dodaj komentarz